niedziela, 1 grudnia 2013

III. Myślę o Tobie i jakoś nie mogę przestać, cały mój świat w Twojej osobie się streszczał.

Wałbrzych, 14.02.2012r.

Krzysiu,

Komputer nadal grzeje miejsce obok mojego godnego średniowiecznej chałupy łóżka. Klawiatura wciąż spełnia swoją funkcję, wciąż egzystuje w swój prywatny sposób. Poczta elektroniczna niezmiennie widnieje na pomazanym od palców ekranie monitora. Biała, pusta kartka monotonnie zajmuje główny punkt na urządzeniu odbijającym się światłem na ścianie. Nie potrafiłam się tego pozbyć, mojego jedynego azylu. Tak jak nie potrafiłam wyrzucić z głowy Ciebie.
Dzień świętego Walentego. Wiem, że go nie znosisz, mimo mojego braku zrozumienia w tej kwestii. Narzekanie na brak kobiety w swoim otoczeniu nigdy Ci nie doskwierał. Zawsze jakaś – jedna do kina, druga na spacer po parku, trzecia na wieczorną potańcówkę. Lgnęły do Ciebie z większą intensywnością niż pszczoły do słodkiego. Nie dlatego, że mogłeś mieć każdą. Byłeś inny. Nie bawiłeś się uczuciami, nie wystawiałeś do wiatru, kiedy skarpetki niewystarczająco się doprały, nie głosiłeś apelacji na temat tego, ile kobiecych klatek piersiowych widniało przed Twoim nosem. Byłeś wyjątkowy. Stawałeś na rzęsach, byle dać płci żeńskiej prywatną garstkę szczęścia, cieszyłeś się z każdego uśmiechu, każdego podziękowania w postaci całusa, chociażby w policzek. Może również to mnie do Ciebie przyciągnęło? Może również to przyciągnęło do Ciebie ją?
Na upartego ktoś taki jak Ty mógłby codziennie urządzać to tak czy siak przereklamowane święto – wystarczy odpowiedni klimat i odpowiednia osoba. Po co hiperbolizować, kupować chmary pierdołów w namiętnym kolorze, w ten sposób starając się wyrazić swoją miłość? Czyż to uczucie nie polega na oswajaniu się i byciu ze sobą nawzajem? Dlaczego więc wielu zastępuje miłość portfelem czy kartą kredytową?
Pamiętam moją drugą w życiu, ale najpiękniejszą walentynkę. Od Ciebie. Z obietnicą, że szczęście będzie mi towarzyszyło już zawsze. Teraz taki upominek może mi zaoferować kostucha. Bez serduszek, bez nadmiernych czułości. Jedynie wyryta pochyłym i zimnym pismem prośba o jak najszybciej urwany oddech.
Chciałabym nie musieć widzieć swojej twarzy z wystającymi kośćmi policzkowymi o odcieniu mąki, skóry ledwo powstrzymującej się przed rozwarstwieniem, resztek wymiocin zlokalizowanych w każdym miejscu mojego osobistego OIOMu, pozostałości włosów osiadających na poduszkach.
Chciałabym znów mieć Marka w okolicy, jedyną osobę, która samym przybyciem dodawała metaforycznych sił.
Chciałabym Ciebie.
A nie mogę mieć niczego.
Ani dawnej siebie, ani jego, ani Ciebie.
Mogę się cieszyć jedynie ironią losu.
I moją jedyną bliskością.
Chorobą.

Jagoda

Jakoś tak boli, gdy to piszę.
Nie, nie przez to imię.

Postaram się, aby raz w tygodniu coś tu było.
Zobaczymy, jak wyjdzie w praktyce.

Nie sądziłam, że nadejdą takie dni, gdy nie będę miała czasu nawet dla siatkówki.
Tęsknię tak max.