Wałbrzych, 14.02.2012r.
Krzysiu,
Komputer nadal grzeje
miejsce obok mojego godnego średniowiecznej chałupy łóżka. Klawiatura wciąż
spełnia swoją funkcję, wciąż egzystuje w swój prywatny sposób. Poczta
elektroniczna niezmiennie widnieje na pomazanym od palców ekranie monitora.
Biała, pusta kartka monotonnie zajmuje główny punkt na urządzeniu odbijającym
się światłem na ścianie. Nie potrafiłam się tego pozbyć, mojego jedynego azylu.
Tak jak nie potrafiłam wyrzucić z głowy Ciebie.
Dzień świętego Walentego.
Wiem, że go nie znosisz, mimo mojego braku zrozumienia w tej kwestii. Narzekanie
na brak kobiety w swoim otoczeniu nigdy Ci nie doskwierał. Zawsze jakaś – jedna
do kina, druga na spacer po parku, trzecia na wieczorną potańcówkę. Lgnęły do
Ciebie z większą intensywnością niż pszczoły do słodkiego. Nie dlatego, że
mogłeś mieć każdą. Byłeś inny. Nie bawiłeś się uczuciami, nie wystawiałeś do
wiatru, kiedy skarpetki niewystarczająco się doprały, nie głosiłeś apelacji na
temat tego, ile kobiecych klatek piersiowych widniało przed Twoim nosem. Byłeś
wyjątkowy. Stawałeś na rzęsach, byle dać płci żeńskiej prywatną garstkę
szczęścia, cieszyłeś się z każdego uśmiechu, każdego podziękowania w postaci
całusa, chociażby w policzek. Może również to mnie do Ciebie przyciągnęło? Może
również to przyciągnęło do Ciebie ją?
Na upartego ktoś taki jak
Ty mógłby codziennie urządzać to tak czy siak przereklamowane święto –
wystarczy odpowiedni klimat i odpowiednia osoba. Po co hiperbolizować, kupować
chmary pierdołów w namiętnym kolorze, w ten sposób starając się wyrazić swoją
miłość? Czyż to uczucie nie polega na oswajaniu się i byciu ze sobą nawzajem?
Dlaczego więc wielu zastępuje miłość portfelem czy kartą kredytową?
Pamiętam moją drugą w
życiu, ale najpiękniejszą walentynkę. Od Ciebie. Z obietnicą, że szczęście
będzie mi towarzyszyło już zawsze. Teraz taki upominek może mi zaoferować
kostucha. Bez serduszek, bez nadmiernych czułości. Jedynie wyryta pochyłym i
zimnym pismem prośba o jak najszybciej urwany oddech.
Chciałabym nie musieć
widzieć swojej twarzy z wystającymi kośćmi policzkowymi o odcieniu mąki, skóry
ledwo powstrzymującej się przed rozwarstwieniem, resztek wymiocin
zlokalizowanych w każdym miejscu mojego osobistego OIOMu, pozostałości włosów osiadających
na poduszkach.
Chciałabym znów mieć Marka
w okolicy, jedyną osobę, która samym przybyciem dodawała metaforycznych sił.
Chciałabym Ciebie.
A nie mogę mieć niczego.
Ani dawnej siebie, ani
jego, ani Ciebie.
Mogę się cieszyć jedynie
ironią losu.
I moją jedyną bliskością.
Chorobą.
Jagoda
Jakoś tak boli, gdy to
piszę.
Postaram się, aby raz w tygodniu coś tu było.
Zobaczymy, jak wyjdzie w praktyce.
Nie sądziłam, że nadejdą
takie dni, gdy nie będę miała czasu nawet dla siatkówki.
Tęsknię tak max.